
GRUPA
SZATANEK
Kursy
żeglarskie, czartery, stocznia jachtowa, pensjonat |
|
W
tym miejscu chcę podzielić się z Państwem swoimi pasjami. Opiszę
tutaj jedną z przygód, którą przeżyłem w ostatnim czasie.
Przygodę, która pozwoliła odkryć nieznane, umocnić przyjaźnie i zakochać się w
naszej Ojczyźnie. Dodatkowo był to
sprawdzian pracy zespołowej oraz wytrwałości w dążeniu do celu.
Na
dole strony znajdziecie Państwo odnośniki do ciekawych stron
internetowych. Stron, które odwiedzam. Stron, które są
odzwierciedleniem moich pasji, planów, niespełnionych jeszcze marzeń.
Mazurska
przygoda...
Czwartek.
Kończę ofertę handlową. Jeszcze tylko sprawdzenie cen. Ostatnie
uzgodnienia z działem technicznym. Poszło. Koniec pracy. W
samochodzie torba z ciuchami i prowiant na najbliższe dni. Koledzy i
koleżanki zaczynają pakować swoje rzeczy do samochodów. Start!
Przygodę czas zacząć. Kilka godzin wcześniej trzech kolegów
pojechało już na mazury odebrać nasze jachty. W sumie będzie nas
jedenaścioro. Tylko trzech z nas zna już smak przygody na jeziorach.
Reszta to żółtodzioby. Ja też. Dojeżdżamy wieczorem do Pięknej
Góry niedaleko Giżycka. Jachty już czekają. Jeszcze tylko
przepakowanie prowiantu, naszych rzeczy i już – jesteśmy
gotowi do rejsu. Przedtem jednak czeka nas ognisko, wspaniały zachód
słońca i potem rozgwieżdżona noc na jeziorem Kisajno. Siedzę wśród
przyjaciół, moczę nogi w chłodnej wodzie z pomostu na przystani i
nie mogę uwierzyć, że jeszcze kilka godzin wcześniej intensywnie
pracowałem w biurze. Nigdy nie spałem na jachcie! Jest super!
Jezioro Mamry
- fotka "na Titanika" (fot. P. Grzyb) |
Zachód słońca
w Sztynorcie (fot. R.Macoch) |
Pierwszy
dzień wita nas żeglarską pogodą. Jest wiatr, słońce przebija się
przez chmury i najważniejsze - nie pada. Szybkie śniadanie. Potem
odprawa z naszymi sternikami. Przyśpieszony kurs „obsługi”
jachtu i szczegółowe omówienie zasad bezpieczeństwa. Niecałą godzinę
później trzy jachty wychodzą z przystani na jezioro Kisajno.
Dzisiaj przed nami Jeziora Dargin, Łabap i Dobskie z Wyspą Kormoranów.
„Mój” Kapitan to świetny kolega. Mam jednak wątpliwości
co do jego umiejętności, bo niedawno kończył kurs żeglarski. Z
drugiej strony ma głowę pełną wiedzy i chętnie się nią dzieli.
Staramy się płynąć tak by być w zasięgu wzroku z pozostałymi
jednostkami. Pierwszy dzień jest sprawdzianem działania w zespole.
Nasz sternik podzielił role. Każdy z nas wie co ma robić, chociaż
jako żeglarskie młokosy robimy to pierwszy raz. Momentami odlatuję
w niebyt zawieszając wzrok gdzieś daleko na widnokręgu. Patrzę na
linię brzegową, nieskalaną, piękną, dziewiczą. Dlaczego tu wcześniej
nie przyjeżdżałem? Rusz się Rafi – woła kapitan i wydaje
komendę. Muszę ją powtórzyć, tak by wiedział że zrozumiałem
polecenie. Mimo tego, że nigdy ze sobą nie pływaliśmy, współpraca
idzie nam całkiem nieźle. Może to dlatego, że w firmie tworzymy
zgrany zespół. Zaraz wam coś pokaże – stwierdził nasz
Kapitan. Postaram się zrobić „motyla”. Co chcesz zrobić
– wszyscy ze zdziwieniem zapytali. Do tej pory takie żeglarskie
popisy mnie nie interesowały. Teraz z zaciekawieniem śledzę
poczynania mojego kolegi. Jest! Zobaczcie! – krzyczy podniecony.
Rafi. Zrób zdjęcie! Mam! Fotografia uwiecznia pięknego motyla. Dla
niewtajemniczonych wyjaśniam – „motyl” to sytuacja
w której jeden żagiel - grot znajduje się wychylony przez np. lewą
burtę, a fok – żagiel przedni pracuje po przeciwnej stronie kadłuba.
Wygląda to efektownie. Widać, że koledzy z „Orlego
gniazda” – szkoły żeglarskiej w której nasz kolega kończył
kurs i zdawał egzamin - zrobili dobrą robotę. Koniec pięknego
dnia. Wpływamy do Sztynortu. Cumowanie między resztą jachtów wygląda
dość dramatycznie. Jednak nasz kapitan wie co robi. Port w
Sztynorcie jest godny polecenia. Po przycumowaniu robimy „klar
na pokładzie” tak by nasz jacht nie odbiegał czystością od
innych. Dzień żegna nas pięknym zachodem słońca. Czerwone niebo i
ogrom masztów w porcie robi wrażenie. Potem wieczór i noc wśród
innych żeglarzy. W okresie, w którym przyszło nam pływać po
Mazurach, w położonym obok portu amfiteatrze odbywają się
koncerty piosenki żeglarskiej. Szant słuchamy z pokładu
naszego jachtu, na którym cieszymy się wspólną wyprawą.
Jeden z
naszych jachtów (fot. E.Sobczak) |
"Motyl
mojego Kapitana" (fot. R.Macoch) |
Kolejny
dzień wita nas deszczem. Wypogadza się ok. 11-tej. Dzisiaj
przejdziemy kolejny sprawdzian. Płyniemy na jezioro Mamry. Konkretnie
chcemy nocować w Mamerkach. Przed nami przeszkoda w postaci mostu
drogowego. Trzeba będzie złożyć maszt. Wychodzimy z portu. Przejaśniło
się. Słońce zaczyna przygrzewać. Zostałem nawigatorem.
Przynajmniej tak to sobie nazwałem. Siedzę z mapą. Mam też za
zadanie obserwować otoczenie jachtu i wraz z naszym kapitanem oceniać
ryzyko kolizji oraz sugerować zmianę kursu. Jesteśmy na jeziorze
Dargin. Aby wpłynąć na jezioro Kirsajty i potem na Mamry musimy
przepłynąć pod mostem. Pierwszy raz biorę udział w składaniu
masztu. Nasz szef sprawnie wydaje polecenia, a my chociaż wiele
rzeczy robimy pierwszy raz, realizujemy je bez mrugnięcia oka. Udało
się maszt leży. Na silnikach przepływamy pod mostem i wchodzimy na
Kirsajty. Tutaj pełne zaskoczenie. Niebo robi się szybko granatowe i
zbiera się na burzę. Z mijających nas jachtów słychać ostrzeżenia
o zbliżającym się sztormie. Sztorm na jeziorze – dobre
sobie. Maszt podniesiony, żagle złożone, silnik pracuje. Jesteśmy
blisko brzegu i czekamy na rozwój wypadków. Nasi koledzy na dwóch
jachtach są znacznie dalej. Komórki idą w ruch. Emil – jak
sytuacja? Widzisz ich? Idziemy na silniku w kierunku wyspy – słyszymy
odpowiedź. Mariusz jest gdzieś przed nami! Ale w deszczu go nie widzę.
Zdzwońmy się za 10 minut OK.? Patrzymy z nadzieją w niebo. Na szczęście
burza równie szybko się pojawiła co i znikła. Front burzowy
przeszedł bokiem. Żagle w górę! Pływamy po Mamrach. Piękne
jezioro. A co to jest? – pytam zaskoczony. Co? – odpowiada
kolega siedzący obok. Ten dwumasztowiec przed nami. Nie sądziłem,
że coś takiego można tu spotkać. Przed nami pojawiła się
dwumasztowa brygantyna. Korzystając z zoomu w aparacie odczytujemy
nazwę „Biegnąca po falach”. Piękna żaglówka. Nawet na
takim żółtodziobie jak ja robi wrażenie.
Co
jeszcze urzekło mnie na mazurskich jeziorach? Wszystkie mijające się
załogi pozdrawiają się machając do siebie. Można poczuć wtedy
swoistą przynależność do żeglarskiej rodziny. Lądowanie w
Mamerkach nie odbyło się bez przygód. W trakcie podchodzenia do kei
zgasł nam silnik, a prąd brzegowy zniósł nas w szuwary. Co
ciekawsze zza lasu wyszły chmury burzowe i zaczęło grzmieć. Szczęśliwie
uruchomiliśmy silnik i dobiliśmy do brzegu. Wypogodziło się.
Zwiedziliśmy niemieckie fortyfikacje w Mamerkach z okresu II wojny światowej.
Wieczór nad Mamrami, przy ognisku i rozgwieżdżonym niebie
- bezcenne!
Kolejny
dzień naszej przygody. Pełne słońce. Wietrznie. Dzisiaj planujemy
nocować w Giżycku. Musimy zatem wrócić tą samą trasą, którą
tu przypłynęliśmy. Składanie masztu przed wejściem na Dargin
idzie sprawniej. Wiatr się wzmaga. Nasz kapitan postanowił pokazać
nam jeszcze jeden ciekawy manewr. Zwrot przez rufę. Jeśli
jeszcze tego nie robiliście musicie koniecznie spróbować.
Koniecznie z doświadczonym sternikiem. Najciekawszy dla mnie moment
to przejście linii wiatru i przerzucenie żagli na nowy hals i za raz
potem wyostrzenie do pełnego baksztagu. Przepraszam, za ten żeglarski
żargon. Nie mogłem sobie odmówić. Sytuacja, którą wspominam to
moment, kiedy żaglówka przechyliła się raptownie z jednej burty na
drugą, przy czym musieliśmy szybko oprzeć się na drugiej burcie,
aby nie wylecieć na zewnątrz, bo nasz jacht mocno przechyliło.
Bardzo ciekawe uczucie. Smak regat?
Kanał Łuczański
(fot. R.Macoch) |
Lądowanie w
Mamerkach. (fot. E. Sobczak) |
Do
Giżycka wpływaliśmy przez Kanał Łuczański. Tutaj kolejne
zadanie. Desant na brzeg z płynącego jachtu. Padło na mnie. No
dobra - sam się zgłosiłem! Złożyliśmy maszt. Teraz to już poszło
perfekcyjnie. Ponieważ na tym kanale jest most obrotowy ruch
jednostek pływających odbywa się zgodnie
z sygnalizacją świetlną. Raz z jednej strony kanału raz z
drugiej. W związku z tym trzeba zaczekać na swoją kolejkę cumując
wcześniej przy brzegu kanału. Udało się wyskoczyłem z jachtu
dostałem liny i przycumowaliśmy. Fajnie płynie się tym kanałem.
Na brzegu stoją turyści. Czasami jakaś wycieczka. Grupy dzieciaków.
Wszyscy się wzajemnie pozdrawiają. Wpłynęliśmy na jezioro
Niegocin. Tam kilka zwrotów i „lądowanie” w nowym porcie
w Giżycku. Port OK. Dobre wyposażenie, węzeł sanitarny itd.
Brakuje jednak klimatu z portów w Sztynorcie i Mamerkach. Ostatnia
noc na mazurach skończyła zabawą w Giżycku. A mnie udało się
zaliczyć drzemkę na pokładzie jachtu. Ostatniego dnia wróciliśmy
do Pięknej Góry. Pozostały wspomnienia. Mazury skradły mi serce.
Koledzy zarazili żeglarstwem. W przyszłym roku czas na patent!
Okazało
się, że ta wyprawa była doskonałym sprawdzianem pracy zespołowej.
W mojej ocenie zdaliśmy go celująco. Przy okazji poznaliśmy się
lepiej i zacieśniliśmy nasze przyjacielskie więzy.
Ahoj
Żeglarze!
Ciekawe
strony internetowe:
|